Mój pierwszy spływ kajakowy część 1

Kiedy mąż oznajmił mi, że w tegoroczne wakacje zaciskamy pasa i zamiast wyjazdu do ośrodka wczasowego w Ustce, pojedziemy na spływ kajakowy, to mało nie zakrztusiłam się kawą.

– Gdzie? – parsknęłam. – Chyba zwariowałeś?

– Kochanie, z kasą stoimy słabo, a może dzięki temu wreszcie przeżyjemy coś ekscytującego!? – wołał podniecony. – Rzeka, zakręty, przeszkody, zwalone drzewa i ogniska do rana, będzie super!

– Mowy nie ma! Jurek, mamy prawie po pięćdziesiąt lat i nie dla nas już takie wypady. W życiu nie siedzieliśmy w kajaku! – protestowałam.

Mąż wzruszył ramionami i wyjął z kieszeni jakiś świstek papieru, podtykając mi go niemal pod nos. Spojrzałam i opadły mi ręce.

– Bilety już kupiłem. Dwieście złotych za tydzień na dwie osoby! – Był z siebie taki dumny, że aż się zdziwiłam. – I to razem z noclegami, bo śpi się w namiotach.

Pamiętasz ten namiot, co jeszcze za młodu jeździliśmy na biwaki?

– Jezu…

– No już nie bądź taka, kochanie, proszę! Zobaczysz, że będziemy się lepiej bawić niż w tej całej Ustce, gdzie wszystko podane na tacy.

– Ja lubię, jak jest podane na tacy!

– Ja też, ale sama wiesz, że przez tę całą pandemię, jesteśmy teraz w finansowym dołku. Nigdzie byśmy nie pojechali, a tak cały tydzień nad wodą. Poprzytulamy się pod namiotem, a w kajaku poruszamy śmiało ciało. Dobrze nam to zrobi.

Kręciłam głową i wcale nie byłam przekonana do tego zwariowanego pomysłu. Fakt, że przędliśmy teraz cienko, więc zdążyłam się już nawet pogodzić z brakiem urlopu w tym roku, ale żeby aż tak? Spływ? Brud, sikanie w lesie, muchy, komary, szyszki wbijające się w plecy pod namiotem, mokro, zimno – w głowie miałam same najgorsze skojarzenia. Jurek przekonywał mnie do tego pomysłu dobry tydzień. Wyszukał w bibliotece jakieś książki o spływach, w internecie znalazł parę wesołych filmików z pięknymi widokami i pokazując mi to wszystko, wyraźnie chciał we mnie zaszczepić ducha przygody. Jezusie! Ja nie miałam w sobie ducha przygody, a wygody! Hotel, czysta pościel, widok na morze, śniadanie w formie szwedzkiego stołu, jedzta co chceta, a nie jakieś ogniska i spływy. Ugięłam się, oczywiście, bo co mogłam zrobić, kiedy moja połówka cały tydzień chodziła jak nakręcona. Kajak to, kajak tamto. Brr! Jurek zaoferował nawet, że sam wszystko spakuje, a ja mam tylko się ubrać i z nim jechać. I to niby miała być dla mnie wygoda…